Miałam urodziny. Jestem tak stara, że nie pamiętam już które. Zatrzymałam się na dwudziestych ósmych i tak pozostanie już chyba do końca ;-)
Z tej okazji postanowiłam wydać obiad. A że w miniaturowym jedzeniu czuję się jak jakaś dziesięciolatka w kuchni, było to dla mnie nie lada wyzwanie. Serio, potrawy mnie przerażają, jestem początkującą fimo kucharką. Umiem przygotować i pokroić pieczywo (bułeczki, rogale, chleby i bagietki) oraz ugotować jajka na twardo. I tyle ;-) Jasne, potrafię upiec jeszcze słodkości (wierzcie mi, 10 latki także!), ale obiad, to dopiero wyzwanie! :)
Jako że Wielkopolska kartoflem stoi (Pyrlandia górą!!!) moi urodzinowi goście dostaną ziemniaczki ;-) Duuuużo ziemniaczków. Jak zacznie się je robić to nie można przestać ;-) Ledwo co do największego gara je upchałam, aż mi się woda z niego wylewała ;-)
No a do ziemniaczków będą... ziemniaczki! Ewentualnie wspomniane wcześniej jajka :) Na nic nowego nie mam czasu. Mam tylko nadzieję, że moi goście mimo wszystko przyjdą. I że wcześniej zawitają do kwiaciarni (tej u Anny oczywiście) skąd przyniosą mi ogromne bukiety róż, nawet 28 sztuk styknie :)
Największym wyzwaniem okazał się być kozik do obierania pyrek. Zdałam sobie sprawę, że go brakuje dopiero po ułożeniu całej ziemniaczanej scenerii. A że ze sztućców miałam tylko dwa identyczne noże ni jak nie pasujące do mojej scenki trzeba było improwizować. W ruch poszły przecinaki do drutu i papier ścierny. Z dużego noża powstał mały, koślawy kozik. Urżnęłam co wydawało się zbędne, przeszlifowałam i przemalowałam rączkę. Same wykonanie może nie jest perfekcyjne, ale z pomysłu jestem zadowolona :)
Zdradzę Wam jeszcze sekret. W ziemniaczkach pomagał mi mój chrześniak, pierwszoklasista. Gdyby nie jego wizyta, chyba nie zdecydowałabym się podjąć ziemniaczanego wyzwania ;-)
Byliśmy też na spacerze, zbieraliśmy piórka. Kilka z nich jest na prawdę super!! Są tak maleńkie... Cudowne ;-) Aż mam ochotę wyjść i poszukać ich więcej. A później zrobić sobie ptaszka. Najlepiej sowę. Jako dziecko kochałam sowy. Wyjście do zoo kończyło się dla mnie zawsze na ich klatkach, nic innego mnie nie interesowało. Tylko sowy. A zwłaszcza jedna - biała. Po tym jak odeszła, mi przeszła ochota na zoo. A że moja fascynacja sowami była znana w rodzinie, po śmierci białej sowy dostaliśmy od prababci, taką czarną, drewnianą. Jej boję się do dzisiaj ;-)
W ogóle, cały tydzień uważam za niezwykle udany ;-) Pomimo, że nie obchodzę urodzin, dostałam niezwykłe niespodzianki naokoło urodzinowe. Sami zobaczcie jakie fantastyczne miniaturki do mnie przybyły w tym czasie.
Cudowny dywanik od Agnieszki , kawę, chlebek i pomidorki od Martyny oraz szyneczkę, szczypior i tort urodzinowy od Gosi. Prawdziwe skarby!!
Pozdrawiam i do usłyszenia,
szczęśliwa Anna