sobota, 29 sierpnia 2015

urodzinowy obiad

Miałam urodziny. Jestem tak stara, że nie pamiętam już które. Zatrzymałam się na dwudziestych ósmych i tak pozostanie już chyba do końca ;-)
 
Z tej okazji postanowiłam wydać obiad. A że w miniaturowym jedzeniu czuję się jak jakaś dziesięciolatka w kuchni, było to dla mnie nie lada wyzwanie. Serio, potrawy mnie przerażają, jestem początkującą fimo kucharką. Umiem przygotować i pokroić pieczywo (bułeczki, rogale, chleby i bagietki) oraz ugotować jajka na twardo. I tyle ;-) Jasne, potrafię upiec jeszcze słodkości (wierzcie mi, 10 latki także!), ale obiad, to dopiero wyzwanie! :)
 
Jako że Wielkopolska kartoflem stoi (Pyrlandia górą!!!) moi urodzinowi goście dostaną ziemniaczki ;-) Duuuużo ziemniaczków. Jak zacznie się je robić to nie można przestać ;-) Ledwo co do największego gara je upchałam, aż mi się woda z niego wylewała ;-)
 
No a do ziemniaczków będą... ziemniaczki! Ewentualnie wspomniane wcześniej jajka :) Na nic nowego nie mam czasu. Mam tylko nadzieję, że moi goście mimo wszystko przyjdą. I że wcześniej zawitają do kwiaciarni (tej u Anny oczywiście) skąd przyniosą mi ogromne bukiety róż, nawet 28 sztuk styknie :) 



 
Największym wyzwaniem okazał się być kozik do obierania pyrek. Zdałam sobie sprawę, że go brakuje dopiero po ułożeniu całej ziemniaczanej scenerii. A że ze sztućców miałam tylko dwa identyczne noże ni jak nie pasujące do mojej scenki trzeba było improwizować. W ruch poszły przecinaki do drutu i papier ścierny. Z dużego noża powstał mały, koślawy kozik. Urżnęłam co wydawało się zbędne, przeszlifowałam i przemalowałam rączkę. Same wykonanie może nie jest perfekcyjne, ale z pomysłu jestem zadowolona :)
 
 
 
Zdradzę Wam jeszcze sekret. W ziemniaczkach pomagał mi mój chrześniak, pierwszoklasista. Gdyby nie jego wizyta, chyba nie zdecydowałabym się podjąć ziemniaczanego wyzwania ;-)
 
Byliśmy też na spacerze, zbieraliśmy piórka. Kilka z nich jest na prawdę super!! Są tak maleńkie... Cudowne ;-) Aż mam ochotę wyjść i poszukać ich więcej. A później zrobić sobie ptaszka. Najlepiej sowę. Jako dziecko kochałam sowy. Wyjście do zoo kończyło się dla mnie zawsze na ich klatkach, nic innego mnie nie interesowało. Tylko sowy. A zwłaszcza jedna - biała. Po tym jak odeszła, mi przeszła ochota na zoo. A że moja fascynacja sowami była znana w rodzinie, po śmierci białej sowy dostaliśmy od prababci, taką czarną, drewnianą. Jej boję się do dzisiaj ;-)
 
 
W ogóle, cały tydzień uważam za niezwykle udany ;-) Pomimo, że nie obchodzę urodzin, dostałam niezwykłe niespodzianki naokoło urodzinowe. Sami zobaczcie jakie fantastyczne miniaturki do mnie przybyły w tym czasie.
 
Cudowny dywanik od Agnieszki , kawę, chlebek i pomidorki od Martyny oraz szyneczkę, szczypior i  tort urodzinowy od Gosi. Prawdziwe skarby!!
 

 
A i jeszcze ściereczka, której wcześniej nie pokazywałam. Jej autorką jest Lena (miniatyrmama) <3
 
Pozdrawiam i do usłyszenia,
szczęśliwa Anna
 
 
 
 

niedziela, 23 sierpnia 2015

okiennice drewniane

Nawet nie zauważyłam kiedy, ale pyknęła mi setka!! Setka postów, jakie umieściłam na blogu w ciągu 18 ostatnich miesięcy. Niezły wynik!! Jupi!

A tymczasem wróciłam do domku, a właściwie na ganek, z zamiarem zrobienia okiennic drewnianych. Długo zastanawiałam się nad ich wyglądem i kolorem, w końcu zdecydowałam się na jeden z najprostszych wzorów - okiennice w stylu wiejskim. Bo mój domek wcale nie jest dużym domem, raczej takim wakacyjnym, z jedną sypialnią, łazienką i salonem z aneksem kuchennym. Wyobrażam sobie, że zlokalizowany jest gdzieś poza miastem, może pod lasem, otaczają go brzózki a prowadzi do niego piaszczysta droga, po której raz na kilka godzin przemknie któryś z tambylczych sąsiadów na rowerze.
 
Zrobienie takich okiennic to bułka z masłem ;-) Chyba nie ma łatwiejszego wzoru. Dlatego polecam wykonanie ich samodzielnie każdemu, kto marzy by mieć je w swoich małych oknach ;-)
 
Potrzebujemy listewek, ja użyłam sosnowych o szerokości 6mm, grubości 1mm. Listewki przycinamy na odpowiednią długość
 

Następnie listewki podkleiłam do cieniutkiej balsy (można na kartonik), pamiętając, by zachować niewielki odstęp między deseczkami


Całość szlifujemy papierem ściernym, docinamy "zetki" i znajdujemy coś, co przypominać będzie zawiasy (u mnie jak zawsze pomocne były elementy do wyrobu biżuterii, tu: przekładki)


Okiennice przemalowałam bejcą na ciemny kolor, a po wyschnięciu przejechałam świecą w miejscach gdzie chciałam potem uzyskać efekt przetarć

 
No i na koniec malowanie właściwe, farba kredowa antique turquise, malowane suchym pędzlem, przecierane paluchem, nawet nie musiałam sięgać po papier ścierny. Całość zabezpieczyłam lakierem matowym i dodałam przemalowane zawiasy.
 
 
No i zawisły. Ale zaraz zaraz, ten stolik nie pasuje na ganeczek. Kurde, a innego nie mam :(
 
 
Szybki przegląd domowego złomowiska i znalazłam rozwiązanie - baza kolczyka ;-)
 


 
I nowy stolik gotowy!! Jeszcze daje po oczach nowością, ale zajmę się tym, później bo...
 
 
właśnie spojrzałam na drzwi i postanowiłam je pobrudzić z nadzieją, że będą bardziej pasować do okiennic


Tym razem zdecydowałam się na ciemny wosk, prawda że wygląda to koszmarnie?! hahaha
Aż drzewko padło trupem jak zobaczyło co robię...


I całe moje brudne drzwi. Zdecydowanie nie mieszkają tu czyścioszki :(

 
Tak właśnie mieszkają sobie moje brudasy, przy zniszczonej ławeczce, brudnych drzwiach, obdrapanych okiennicach ale za to przy nowiutkim stoliku i pałacowym trawniku!!
 



 
Tak to już jest, że człowiek nie pomyśli zanim zacznie działać. Kolejny post z gankiem w roli głównej będzie konieczny.  I teraz pytanie, czy dopasować drzwi do okiennic, czy też wszystko machnąć czystym antycznym turkusem. Nie wiem... Prześpię się z tym na pewno. Bo co nagle to po diable.
 
Pozdrawiam
w gorącej wodzie kąpana Anna
 

sobota, 22 sierpnia 2015

The Polish Miniature Trio na The Miniature Show 2016 Chicago

Pewnie do większości z Was dotarła już wiadomość o tym, że wraz z Gosią i Martyną wybieram się w kwietniu do Chicago na targi miniatur. W sumie będą to trzy równoległe imprezy: Chicago International (na tych targach Polskę reprezentować będzie Dorotka Mateusiak), Three Blind Mice oraz The Miniature Show (i tam właśnie będą nasze stoiska). The Miniature Show organizowany jest przez The Swan House Miniatures, a zaproszenie otrzymałyśmy od Grega, dla którego razem z Martyną realizowałyśmy już wcześniej kilka projektów. Chyba się spodobały, skoro tak nalegał na nasz przyjazd ;-)

Zaproszenie otrzymałyśmy już w kwietniu (na rok przed targami!), dość długo, mimo ogromnego podniecenia, trzymałyśmy to jednak w tajemnicy. To ja jestem w dużej mierze za nią odpowiedzialna. Z prostego powodu: brak wiz u dziewczyn, brak biletów... Zbyt dużo czynników zwiększających ryzyko niedomknięcia wyjazdu nie pozwalało mi się z niego cieszyć (myślę, że głównie z powodu obrony przed smutkiem, gdyby jednak wyjazd nie doszedł do skutku). Mam zasadę - nie ma biletu, nie ma wyjazdu (choć moja ostatnia "podróż" do Argentyny pokazuje, że nawet bilet nie jest gwarantem wylotu, heh) Osobiście, pewnie nadal żyłabym traktując Chicago jako odległą i mglistą przygodę gdyby nie szerokie podejście marketingowe organizatorów. Wydało się. A my oficjalnie przyznajemy: LECIMY!! Tylko nie pytajcie czym, bo biletów nadal brak ;-)
 
 
 
Oprócz stoisk wystawowych ogromnym zainteresowaniem odwiedzających cieszą się cykle warsztatów. I nasze The Polish Miniature Trio będzie prowadziło takowe ;-)
 
 
Choć nigdy nie dane było mi spotkać się z dziewczynami osobiście, udało nam się stworzyć projekt, który mnie zachwycił. Wystarczyła jedna telekonferencja w czasie której omówiłyśmy temat szkolenia, szczegóły projektu i podział obowiązków, by zaledwie w tydzień dopiąć wszystko i wysłać zdjęcia do Grega.
A teraz to na co pewnie czekacie - prezentacja .
Zdjęcia autorstwa Gosi Suchodolskiej http://domekpodkloszem.blogspot.com/
Chlebek, kawka i pomidorki - Martyna Zalewska https://www.facebook.com/LittleStuffMiniatures?pnref=story
Szynka i szczypiorek - Gosia Suchodolska
 
Wygląda na to, że rozpocznę część szkoleniową. W tym czasie wykonamy z kursantami brzozową tacę, malowaną farbami kredowymi i ozdobioną transferem. Następnie przejdziemy do stworzenia kieliszka do jajek i samego, ugotowanego na twardo, jajka (niestety ten element nie załapał się na fotki, także go nie wypatrujcie na poniższych zdjęciach ;-) Po mnie kursantów przejmie Martyna i jej kawa (zwróćcie uwagę na tą genialną piankę!!), chleb i pomidory, a zakończymy szczypiorkiem (ciachniętym z cebulki dymki) i szynką (parmeńską!!) Gosi. Sporo pracy przed nami! To się nazywa wyzwanie!!

 
 
 

 






 

 
A to już taca w całej okazałości. Udało mi się stworzyć takich już kilkanaście ;-) Każda ręcznie robiona ze sklejki brzozowej i listewek sosnowych. Pomalowana i ozdobiona grafiką w ulubionym przeze mnie stylu ;-)
 



 
Nie mogę doczekać się już wyjazdu. Strasznie się na niego cieszę. Przed nami dużo pracy, będzie co robić w długie zimowe wieczory. A tym czasem wracam do swoich obowiązków, do do moi mali przyjaciele ;-)
 

piątek, 14 sierpnia 2015

co kobiety kochają

Kobiety, a więc i mieszkanka mojego miniaturowego domku, kochają buty, torebki, biżuterię i kwiaty. Postanowiłam spełnić jedno z marzeń mojej mieszkanki i swoje zarazem, bo od dawna myślałam o zrobieniu torebki. Powstały dwie, po dużej dysproporcji w ilości zdjęć poznacie, którą lubię bardziej :)
 
To pierwsza, jeszcze w fazie prototypu. Umieszczam jej zdjęcie tylko po to, by podziękować Agnieszce, która podsunęła mi fantastyczny pomysł na zamknięcie torebki. Pożaliłam jej się, że klapka od zamknięcia odstaje, a nie chcę jej na stałe przylepić do frontu torebki bo zależy mi na tym, by można ją było otworzyć.
 

Agnieszka zasugerowała zmianę szlufek i słuchajcie, udało się! Przedstawiam torebkę w wersji easy open ;-)
Aaaaa i pozbyłam się zawieszki, dobrze zrobiłam?

Zamknięta...
I otwarta!
Wystarczy tylko klapkę wsunąć w szlufki i z powrotem można ją zamknąć :)

 
Na zakupach...

W domku (z nową bransoletką i bukietem tulipanów)

 
A to już druga torebka - szaro różowa
 


Na koniec, korzystając z okazji że pojawił się temat torebkowy, chciałabym podziękować Magdzie. Kochana, biegam z moją nową hamerykańską torebeczką codziennie :)

niedziela, 9 sierpnia 2015

niedzielna praca w gówno się obraca

Pół niedzieli spędziłam przy włączonym piekarniku etapami płatek po płateczku wypalałam storczykowe kwiatki. A, zważywszy na temperaturę za oknem dochodzącą do 40 stopni, było to zadanie koszmarnie gorące. Cały ten mój trud, pot i znój poszedł na marne. Na koniec spaliłam wszystkie 6 łodyżek. Cholera no!!!
 
Mam tutka, ale nieskończonego. Musicie sobie dopowiedzieć koniec ;-)
 
Aby zrobić storczyki takie jak moje potrzebujecie przede wszystkim modeliny. To z niej powstają kwiatki.
Małe kuleczki modelujemy w płatki, które potem jeden po drugim przyklejamy do siebie na fimo liquid





I tak do uzyskania niezbędnej ilości kwiatków. Na jednej łodyżce umieszczam od 5 - 7 kwiatków, czyli mniej więcej 12 sztuk należy mieć gotowe do jednego storczyka w doniczce

 
Następnie przycinamy kwiatki zostawiając tylko kawałek łodyżki i przyklejamy je za pomocą fimo liquid do łodyżki zakończonej pączkiem
 


To ostatnie zdjęcie przed spaleniem, także wybaczcie mi, więcej fotek z łodyżek nie będzie :(
Ale możecie sobie wyobrazić jak odbywa się doklejani kwiatków ;-)

Aby dokończyć storczyka potrzebujecie jeszcze doniczkę, liście, korzenie i jakieś wypełnienie (ja używam żwirku)

Listki - na spód większe i coraz mniejsze ku górze

korzonki wyglądają jak kupy ;-)

produkcja masowa doniczek - jeszcze przed malowaniem

Na koniec łączymy wszystko - dwie łodyżki, z 5-6 listków, kilka korzonków i trochę żwirku.

I mamy storczyka ;-) Albo dwa storczyki, albo... albo... spalone storczyki :(

Na szczęście piątkowo - sobotnie kwiatki się udały. I już jutro lecą do Szwecji ;-) Znów nic dla mnie nie zostanie.



Coś mi się wydaje, że ze storczykami jeszcze długo będę walczyć. Nie poddam się tak łatwo.